Śmieszą mnie tzw. feministki swoją alogicznością i irracjonalnością. Ale irytują lekceważeniem praw ojcowskich i redukcją roli mężczyzny do dawcy nasienia.
Skoro już żyjemy w świecie pełnym praw człowieka i prymatu indywidualizmu, to pytam:
a co z prawem ojca do posiadania dziecka? (Przecież cała argumentacja za prawem do in vitro opiera się na koncepcji istnienia prawa do posiadania dziecka jako składnika uniwersalnego prawa do szczęścia). On chce poczęte dziecko, a ona poddaje się aborcji. Czy on może pójść do sądu i żądać odszkodowania za brak dziecka i traumę aborcji?!
A co z prawem ojca do aborcji niechcianego dziecka?!?! On nie chce, a ona rodzi upośledzone dziecko i żąda od niego znacznych alimentów. I co? Czy on może przyjść do sądu i powiedzieć, że przecież była przesłanka do legalnej do aborcji i jego prawo zostało naruszone...?!
A co wreszcie z prawem dziecka do aborcji, czyli: czy dorosłe dziecko może żądać od swoich rodziców odszkodowania za niewartościowe życie?
Co jest większe: prawo do życia czy prawo do szczęścia?
Kto ma większe prawo: ideowy pojemnik na spermę czy niedojrzały dawca nasienia?
I dlaczego jeszcze na ulicy nie demonstrują mężczyźni pod hasłem: "Moja sperma, moja zygota!"?!
Komentarze